tag:blogger.com,1999:blog-66520167315301652442024-02-07T04:15:41.781-08:00Pora na recenzję! Matematycznie!Blog z recenzjami. Głównie książek.Unknownnoreply@blogger.comBlogger10125tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-83790380001393003112013-07-08T05:01:00.002-07:002013-07-08T05:01:40.468-07:00Przymusowy urlopNiestety, z przyczyn niezależnych ode mnie przez miesiąc będę poza zasięgiem internetu. Recenzja "Wampira z MO" jest już gotowa, ale najpierw musi ukazać się na <i>Bestellerach</i>, więc będę miała mogła zamieścić ją tutaj dopiero, gdy znów uda mi się podłączyć do sieci. To może trochę potrwać...Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-40002750153258107232013-06-27T07:14:00.000-07:002013-07-08T05:06:14.964-07:00Alex Scarrow – „Time Riders. Czas drapieżników” <!--[if gte mso 9]><xml>
<o:OfficeDocumentSettings>
<o:AllowPNG/>
</o:OfficeDocumentSettings>
</xml><![endif]--><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://bestsellery.net/images/25/83/time-riders-czas-drapieznikow-11e25f483-o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://bestsellery.net/images/25/83/time-riders-czas-drapieznikow-11e25f483-o.jpg" width="208" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Ludzie miewają różne dziwaczne hobby. Jedni kolekcjonują lewe
skarpetki, drudzy konstruują w piwnicy bomby atomowe<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">, a jeszcze inni zajmują się
polityką. Ja dla przykładu lubuję się w rozpoczynaniu czytania cyklów
literackich od środkowych tomów. Właśnie </span>z tego powodu<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";"> z radością sięgnęłam po <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Czas drapieżników</i></span>, drugi tom
serii <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Time Riders.</i></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Szczerze mówiąc, </span>podejrzewam, <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">że autor książki przewidział istnienie takich dziwaków jak ja i kontynuację
<i style="mso-bidi-font-style: normal;">Jeźdźców w Czasie</i> pisał specjalnie z myślą
o nas. Osoby, które miały do czynienia z pierwszym tomem pewnie nie raz i nie
dwa ziewną sobie, po raz kolejny czytając o tym</span>, jak to Liam<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";"> cierpiał po śmierci Boba, oczywiście
z pełnym wyjaśnieniem</span>,<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">
kim/czym był/jest Bob (użycie ukośników staje się zasadne po przeczytaniu <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Czasu drapieżników</i>). Za to ja przez cały
czas miałam wrażenie, że nic nie przegapiłam i mogłam w pełni cieszyć się opowiadaną
historią. Uczucie zagubienia wywołały u mnie tylko dwie drobne sprawy.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Po pierwsze, dlaczego na okładce zachowano angielską nazwę </span><i style="mso-bidi-font-style: normal;">Time Riders,</i><span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";"> skoro przez resztę książki bohaterowie mówią o sobie zwyczajnie,
po polsku:</span> <span style="mso-bidi-font-style: normal;">j</span><span style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">eźdźcy
czasu</span></span><i style="mso-bidi-font-style: normal;"> </i>albo <span style="mso-bidi-font-style: normal;"><span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">jeźdźcy w czas</span>ie</span><i style="mso-bidi-font-style: normal;"> </i>(o ile to
ostatnie jest po polsku).</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Po drugie, co sobie myślał geniusz, który pieczę nad</span> kontinuum
czasoprzestrzennym <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">powierzył
grupce </span>dzieciaków, z których <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">najmłodszy
ma niecałe dziesięć (Sal)</span>, a <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">najstarszy
osiemnaście lat (Maddy)</span>.<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">
Zrozumiał</span>abym jeszcze, gdyby c<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">i
młodzi ludzie po</span>siadali gruntowne przeszkolenie, ale gdzie tam!<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";"> Przez całą książkę wykazują szereg
luk w wykształceniu (moją ulubioną była niewiedza na temat sy</span>mboliki
oznaczenia XY i XX).</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Co się zaś tyczy samej akcji… Cóż, biorąc pod uwagę, z jakimi
fachowcami mamy do czynienia, nie dziwota, że podczas misji zwiadowczej coś
idzie nie tak (nie powiem co, żeby nie psuć niespodzianki) i teoretycznie
proste zadanie zmienia się w rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Pozostałe w bazie
Sal i Ma</span>ddy, <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">a także
Liam (obecnie tkwiący w prehistorii, pośrodku stada wygłodniałych gadów)
próbują wszystko naprawić, jednak nie kończy się to za dobrze. Teraz gra toczy
się już nie tylko o życie Liama, ale o istnienie całej ludzkości.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Rany, z takimi <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">strażnikam</span>i czasu, kto
potrzebuje terrorystów temporalnych?</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">A tak na poważnie, <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Czas
drapieżców</i> nie jest złą książką. Powiedziałabym nawet, że jest całkiem
dobry</span>... <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">jak na książkę
dla młodzieży. Autor zna się na swoim rzemiośle; tworzy ciekawe światy,
umiejętnie budu</span>je <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">napięcie.
Zwroty akcji potrafią być naprawdę zaskakujące, a wiele spośród zastosowanych
rozwiązań błyszczy oryginalnością. Jednak zdecydowanie największy szacunek
budzi wielopoziomowa intryga. Za każdym razem, gdy wydaje się, że już
dotarliśmy do drugiego dna, okazuje się, że kryje się za nim trzecie, a dalej
jeszcze czwarte i piąte, i szóste...</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Moim głównym i jedynym problemem z tą książką są – jak już pewnie
zdążyliście się domyślić – bohaterowie. Miałam ogromne problemy z tym, aby się
w nich „wczuć”. Trudność ta może wynikać z tego, że <i style="mso-bidi-font-style: normal;">Czas drapieżników</i> jest pozycją przeznaczoną dla nastoletnich
czytelników. Wszystkie postaci, nawet te starsze, są konsekwen</span>tnie
kreowane w taki sposób, a<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">by
były atrakcyjne dla gimnazjalistów, co może irytować starszych o</span>dbiorców.
<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Co więcej</span>… <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Ujmijmy to tak: ciężko </span>mi <span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">darzyć sympatią kogoś, kto sztucznie
przyśpiesza wzrost genetycznie modyfikowanego LUDZKIEGO embrionu, programuje go
jak maszynę, a następnie używa jako żywej tarczy i mięsa armatniego. </span>Niewiele
pomaga t<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">łumaczenie, że</span> „<span style="mso-bidi-font-family: "Calibri CE";">Przecież to nawet nie człowiek… to
tylko…</span> klon”.</div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<b>Ocena:</b> <img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Recenzja książki <a href="http://bestsellery.net/ksiazka/1416/time-riders-tom-2-czas-drapieznikow-alex-scarrow.html" target="_blank"><i>Czas drapieżników</i></a> napisana dla serwisu bestsellery.NET</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-53012638929304817182013-06-27T06:57:00.001-07:002013-06-27T07:02:09.490-07:00Ewa Paczkowska – „Kochanek Magii”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.libertas.pl/20130214505-Kochanek_Magii.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.libertas.pl/20130214505-Kochanek_Magii.jpg" width="212" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
W królestwie elfów na targu niewolników panuje
ożywienie. Niedawno upadł budzący powszechny strach Damar, a teraz ma
się odbyć licytacja pojmanych jeńców. Chodzą słuchy, że jednym z nich ma
być wnuk samego króla Cynobra – Darge or Reo – jedna z
najpotężniejszych magicznych istot na całym kontynencie. Ostatecznie
szczęśliwym nabywcą staje się Rinviel, który zamierza wykorzystać
chłopaka do zaspokojenia swych perwersyjnych zachcianek. Poniżany (i
molestowany) Darge (zwany również Derreo) poprzysięga uciec i się
zemścić, jednak kiedy ma ku temu okazję, odkrywa, że między nim, a elfem
zrodziło się silne, oparte głównie na masochizmie i sadyzmie uczucie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wierzcie
mi lub nie, ale w powyższym akapicie streściłam akcję, która w książce
zajmuje niemal pięćdziesiąt stron. Na szczęście w rozdziale szóstym
wreszcie pojawia się elficka mafia, która musi być mocniej powiązana z
Młodzieżą Wszechpolską, niż nam się wydawało, gdyż za główny cel stawia
sobie wyeliminowanie wszystkich elfów-homoseksualistów. (Zupełnie nie
rozumiem, skąd ta nienawiść. Ja sama zupełnie się nie dziwię, że niemal
każdy napotkany bohater okazuje się być gejem. Co innego mieliby zrobić,
skoro większa część powieści tworzy wrażenie, że kobiety w tym świecie
są stworzeniami rzadszymi od jednorożców i zazwyczaj mają do powiedzenia
nie więcej niż dwie kwestie. Dopiero pod sam koniec, gdy akcja przenosi
się na Smoczą Wyspie, pojawiają się informacje pozwalające sądzić, iż
pośród przechodniów znajdują się nie tylko mężczyźni.)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od momentu
wkroczenia elfickiej mafii akcja nabiera zawrotnego tempa, zupełnie
jakby chciała nadgonić stracony czas. Tak więc w przeciągu zaledwie
pięciu rozdziałów bohaterom przytrafia się: porwanie, tortury, ucieczka z
więzienia, damarski ruch oporu, znowu tortury, pojedynek magiczny,
jeszcze jeden pojedynek magiczny, kąpiel w jeziorze, i jeszcze jedno
porwanie, a na koniec wampir, który okazuje się być byłym uczniem
Rinviela. I niemal każda z wymienionych rzeczy dosłownie „spada z
sufitu”. Owszem, homofobiczne poglądy mafii zostają wspomniane nieco
wcześniej, jednak nic, absolutnie nic nie wskazuje na to, że części
rządu Damaru udało się uniknąć pojmania, Rinviel kiedykolwiek miał
ucznia, a w opisywanym uniwersum istnieją nieumarli krwiopijcy. Nawet
krasnoludy, które nie odgrywają żadnej roli, ba, ani razu się nie
pojawiają, zasłużyły na wzmiankę, a wampiry nie. Co z tego, że jeden z
nich usiłował zabić głównego bohatera? Po prostu je ignorujmy!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
Krótko
mówiąc, akcję pierwszej części książki można opisać jako groch z
kapustą, który spada z nieba w najmniej oczekiwanych momentach. Całe
szczęście, już na sto trzynastej stronie rozpoczyna się część druga,
która strukturą przypomina powieść, a nie zbiór notek pochodzących z
opowiadania blogowego (zgadnijcie, czym był „Kochanek Magii”, zanim
dorobił się wersji książkowej.) Niestety, także tutaj pojawiają się
pewne niedociągnięcia. Dla przykładu, Derreo raptem przypomina sobie, że
do niewoli trafił z winy smoka (przez poprzednie dwieście dziesięć
stron nie zająknął się o tym ani słowem). Jako że dzieje się to tuż
przed zapowiedzeniem audiencji u króla smoków, nie trudno się domyślić,
kto okaże się być feralnym gadem. Całość urywa się tak niespodziewanie,
że po przeczytaniu zakończenia odwróciłam stronę, święcie przekonana, że
natrafię na kolejny rozdział.<br />
<br />
Dość już o akacji. Pomówmy teraz o
kreacji postaci. Zabawna sprawa, ale chociaż główni bohaterowie
przeżywają tak wiele przygód i mają mnóstwo okazji, aby się wykazać, nie
udaje im się wytworzyć żadnych bardziej wyrazistych cech charakteru.
Obaj są homoseksualistami, do tego Rinviel jest uzależnionym od
narkotyków sadystą, a Derreo to masochista prawdopodobnie cierpiący na
syndrom sztokholmski – obawiam się, że to wszystko, co można o nich
powiedzieć. Za to osobowością potrafią wykazać się postaci drugoplanowe,
pośród których prym wiodą Lussico oraz Teo. Pierwszy, chociaż nie
odgrywa zbyt dużej roli, z każdą wypowiedzią, każdą podjętą akcją
odsłania kawałek swojej osobowości. Tymczasem drugi, chociaż zaczyna
jeszcze bardziej nijako niż główni bohaterowie, z biegiem czasu staje
się jedną z najsympatyczniejszych postaci. Co prawda pod koniec
„Kochanka Magii” znów nieco traci na wyrazistości, jednak istnieje
nadzieja, iż w drugim tomie ją odzyska.<br />
<br />
Jaka szkoda, że obaj
panowie pojawiają się dopiero w części drugiej i, aby do nich dotrzeć,
trzeba najpierw „zmęczyć” przeszło sto stron nijakości w wykonaniu
Rinviela oraz Darge or Reo.<br />
<br />
<b>Ocena: </b><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><br />
<br />
<br />
<a href="http://www.libertas.pl/recenzja_kochanek_magii_ewa_paczkowska.html" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w miesięczniku LIBERTAS nr 58 - marzec 2013, ISSN: 1689-6688 </a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-72567794278050366632013-06-27T06:30:00.000-07:002013-06-27T07:01:09.846-07:00Antologia – „Magnetyzm”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.libertas.pl/20130114507-Magnetyzm.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.libertas.pl/20130114507-Magnetyzm.jpg" width="217" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zgodnie z opisem wydawcy motywem przewodnim
antologii ma być siła nieodparcie popychająca ku sobie bohaterów, mimo
to teksty są bardzo różnorodne i jedynym sposobem na oddanie im pełnej
sprawiedliwości jest omówienie każdego z osobna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
„Klucznik” – Aleksandra „Rizu” Kapała</h3>
<div style="text-align: justify;">
Damiana
nawiedza niezwykle realistyczny sen, w którym dziwaczne indywiduum
niewiedzące co to takiego kanapka, prosi o przechowanie pewnego klucza.
Rzeczywiście, gdy następnego dnia chłopak zwleka się z łóżka, znajduje
tajemniczy przedmiot, lecz uznaje go za prezent od młodszej siostry.
Następnej nocy znów ma sen, tym razem znacznie mniej przyjemny. Na
dodatek wkrótce wizja okazuje się być czymś więcej niż zwykłym nocnym
koszmarem. Dalej to, co zwykle: walka ze złem, świat do uratowania,
wielka miłość i tym podobne. Na szczęście bez kiczowatego happy endu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na
pierwszy rzut oka, styl, którym pisane jest opowiadanie, wygląda
poprawnie, ale… Cóż, czytając, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy tu do
czynienia nie ze zwartą całością, a ciągiem przypadkowych zdań. Trudno
to określić inaczej, po prostu jedna wypowiedź w żaden widoczny sposób
nie nawiązuje do drugiej. W rezultacie bardzo trudno jest śledzić rozwój
akcji, a nawet w ogóle przejmować się losem bohaterów. Sytuacja zaczyna
się poprawiać mniej więcej od połowy opowieści, jednak poziom, który
można by określić jako „zdatny do czytania”, osiąga dopiero na kilka
stron przed końcem. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniają: „wpadki” przy
odmianie przez przypadki (np. „nie większy od opuszki” zamiast „od
opuszka”), brak przecinków (najczęściej w sąsiedztwie imiesłowów) oraz
liczne kolokwializmy pojawiające się w najmniej oczekiwanych momentach.
Co więcej, autorka zdaje się przejawiać pewną awersję do podmiotu
domyślnego, w wyniku czego w każdym niemal zdaniu raczy czytelników całą
hordą zaimków osobowych, tudzież rzeczowników. Aha, no i nie
zapominajmy jeszcze o wszechobecnych zaimkach dzierżawczych, które to
objawiają takie niesłychane prawdy, jak fakt, iż bohater odzyskał
panowanie nad swoim, a nie cudzym ciałem. Wszystko to sprawia, że o
lekturze „Klucznika” da się powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że
jest przyjemnością.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
„Szkarłat w jego oczach” – Szehina</h3>
<div style="text-align: justify;">
Na
obrzeżach miasta, obok anemicznego zagajnika, stoi samotne, wzniesione z
czarnego kamienia domostwo. Mieszkają w nim strażnicy – cieszący się
wyjątkowo złą sławą pogromcy demonów. Ponoć zostali skażeni przez
kontakt z piekielnymi istotami i teraz wydzielają trujący odór, a sam
ich dotyk może zniszczyć ludzką duszę. Takie oto straszne historie
opowiada sobie okoliczna dzieciarnia zabawiająca się obrzucaniem
upiornego domu kamieniami. Pewnego dnia dziewięcioletni Keries, chcąc
zaimponować kolegom, postanawia pójść krok dalej i zapukać do drzwi. Nie
ma pojęcia, że ta decyzja na zawsze odmieni jego życie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Muszę
przyznać, pomysł bardzo ciekawy, ale… Początek jest naprawdę bardzo
dobry, lecz później, niestety, akcja traci na oryginalności i stosunkowo
łatwo można przewidzieć, jak się dalej potoczy. Wiele do życzenia
pozostawia także język, którym napisano opowiadanie. Przywodzi na myśl
wypracowanie z języka polskiego: jest poprawny, ale nic więcej. Chociaż
nawet z tą poprawnością czasami bywa nie najlepiej. W zdaniach
wielokrotnie złożonych pojawiają się problemy z odmianą rzeczowników
oraz, nie wiedzieć czemu, średnio co dziesiąte słowo pisane jest przez
myślnik (tem-peratury, zachowa-łem, spoj-rzenie, bie-giem – to zaledwie
kilka przykładów). Ponadto autorce zdarza się niekiedy „przeskakiwać” z
czasu przeszłego na teraźniejszy. Reszta, jak już mówiłam, jest z na
ogół poprawna, ale pisana językiem nieciekawym i sztywnym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<h3 style="text-align: justify;">
„System” – Danuta „Kaamos” Miklaszewska</h3>
<div style="text-align: justify;">
Azrael
to Anioł Śmierci. Od eonów przemierza świat, zbierając dusze
śmiertelników i odsyłając je, a to do nieba, a to do piekła. Jako że
roboty z tym trochę dużo, podzielił się na wiele fragmentów zarządzanych
przez jedną, wspólną jaźń. Czy można więc się dziwić, że jest
„troszeczkę” dziwny? Zwykle trzyma się na uboczu, dlatego mieszkańcy
Rajskiego Ogrodu nie posiadają się ze zdziwienia, gdy pewnego dnia
przybywa, aby prosić o pomoc samego archanioła Gabriela. Jakie są
prawdziwe motywy Azraela? Czy aby na pewno chodzi mu jedynie o pozbycie
się uciążliwego wampira?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Styl, jakim napisano „System”, prezentuje
się bardzo dobrze (zwłaszcza na tle poprzednich tekstów). Jednak fabuła
– za wyjątkiem intrygującego początku – to seks i przemoc, przemoc i
seks, i nic więcej. Co z tego, że Anioła Śmierci oraz kierującą nim
„zerojedynkową” logikę przedstawiono bardzo ciekawie, skoro jedynym
celem opowiadania jest zaprezentowanie seksualnych fantazji autorki?
Względem ostrzeżenia, owe fantazje nie dość, że sadomasochistyczne, to
jeszcze z elementami nekrofilii. (Czy to w ogóle jest w naszym kraju
legalne?) Chyba do końca życia nie zapomnę tych palców szkieletu
wpychanych w… „System” z czystym sumieniem polecam wszystkim miłośnikom
przemocy seksualnej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<h3>
„Seven Days To The Wolves” – Katarzyna „Ariel” Moch</h3>
Nikt
nie wie, dlaczego ulegają przemianie. Rodzą się w zwykłych ludzkich
rodzinach, sami również niczym się nie wyróżniają… aż do okresu
dojrzewania, kiedy to zaczynają im rosnąć pazury, kły, a często i ogony.
Wilki, bo tak sami siebie nazywają, mają do wyboru jedną z czterech
dróg, mogą: pozostać między ludźmi i cierpliwie znosić szykany, próbować
jakoś ukryć swoje „wilkowstwo”, dać się zamknąć w Rezerwacie –
specjalnej instytucji zajmującej się „resocjalizacją” – lub udać się do
lasu, gdzie mieszkają całe watahy „odmieńców”. Jedną z owych wilczych
grup jest wataha Czcionki. Jej członkowie, chociaż pozbawieni takich
wygód jak lodówki oraz Internet, żyją sobie całkiem wygodnie. Niestety,
sielankę przerywa przybycie Myśliwych poszukujących zbiegów z Rezerwatu.
Teraz całej watasze grozi internowanie oraz przymusowy, niezwykle
brutalny proces resocjalizacji, kończący się ucięciem ogona.<br />
<br />
„Seven
Days To The Wolves” to jedno z tych opowiadań, które już od pierwszej
strony albo się kocha, albo nienawidzi. Autorka zdecydowała się na
bardzo ryzykowne posunięcie i cały tekst napisała stylem potocznym
„okraszonym” niemałą ilością kolokwializmów. Chociaż nie jestem
miłośniczką takiej stylizacji, muszę przyznać, że Moch stosują ją bardzo
umiejętnie. Obranej konwencji trzyma się konsekwentnie, ani razu nie
„wypadając z rytmu”. Lekki styl doskonale pasuje do historii, która,
chociaż posiadająca zadatki na prawdziwy dramat, zostaje celowo
opowiedziana z przymrużeniem oka. Dlatego tekst można potraktować
zarówno jako nieco absurdalną, humorystyczną opowiastkę, jak i dopatrzeć
się w nim drugiego dna. Nietrudno się zorientować, że wataha Wilków,
pomimo całej fantastycznej otoczki, to tak naprawdę nieco wyidealizowany
obraz społeczności gejowskiej, zaś w Rezerwatach oraz stosowanych w
nich metodach resocjalizacji można dopatrzeć się analogii do ośrodków
„leczenia” homoseksualizmu, których utworzenia kilka lat temu domagała
się pewna pani polityk. I tak oto prosta „historyjka-komedyjka” zmienia
się w ostrą krytykę homofobii, a ja z czystym sumieniem mogę stwierdzić,
że „Seven Days To The Wolves” jest zarazem najlżejszym i –
paradoksalnie – najambitniejszym opowiadaniem w antologii.<br />
<br />
<h3>
„Frigore Sanguis” – Arwi Michaelis</h3>
Nie
widzę sensu w streszczaniu fabuły tego opowiadania, gdyż nawet sama
autorka uznała ją za nieistotną. Akcja istnieje jedynie do momentu, gdy
para głównych bohaterów idzie ze sobą do łóżka. Po nader szczegółowym
opisaniu, co w owym łóżku się działo, Moch stwierdza, że wszystko godne
uwagi już zostało opisane i postanawia historię jak najszybciej
zakończyć. W rezultacie próba przywołania Władcy Piekieł oraz wielka
bitwa, od której zależą losy świata, zostały opisanie mniej więcej tak:
„A potem ci dobrzy pokonali tych złych. Koniec.”<br />
<br />
<h3>
„Echa” – Moliner</h3>
Wiele
lat temu para młodych ludzi wspięła się na wzgórze, aby posłuchać
„najlepszego echa w Gorzowie”. Dziś ona jest przykuta do łóżka, a on nie
został pisarzem. Czy ich życie zdoła odmienić pojawienie się Stefana –
młodego człowieka obdarzonego ogromnym talentem literackim? Spoiler:
nie.<br />
<br />
Echa to lament. Kilkudziesięciostronicowa skarga na bezsens
oraz ogólną szarość życia, na rzeczywistość, która niszczy marzenia,
talenty, a nawet emocje. Jeśli ktoś podziela uczucia żywione przez
bohaterów, odnajdzie tutaj siebie, a opowieść głęboko go wzruszy. Jednak
dla reszty ludzkości tekst może okazać się raczej nużący. Na uwagę
zasługuje styl autorki, która nie boi się eksperymentować z językiem,
konwencjami oraz sposobami narracji.<br />
<br />
<h3>
„Po prostu zaparz mi herbatę” – Yerba Mate</h3>
Łukasz
zdaje się być najprzeciętniejszym człowiekiem na świecie. Do czasu.
Nieoczekiwane spotkanie z Agnieszką – dawną nauczycielką rysunku,
przypomina mu o tym, kim był kiedyś. „Czy jesteś szczęśliwy?” – jedno
niewinne pytanie, tylko tyle potrzeba, aby nieodwracalnie zburzyć spokój
chłopaka. Czy starczy mu odwagi, aby wreszcie przestać się okłamywać i
zacząć walczyć o to, na czym naprawdę mu zależy?<br />
<br />
Już na pierwszy
rzut oka widać, że autorka świetnie się bawiła, pisząc opowiadanie. Tak
dobrze, że nie mogła się powstrzymać przed parokrotnym popadaniem w
dłużyznę. Jeśli jednak pominie się tą drobną niedoskonałość (czyli
„przeskoczy” kilka akapitów), „Po prostu…” jest ciekawą lekturą. W
sposób lekki, a często nawet zabawny, opowiada o sprawach niezwykle
ważnych i uniwersalnych, jakimi są bycie sobą, umiejętność pogodzenia
się z własną innością oraz lęk przed podjęciem ryzyka. Bohaterowie są
sympatyczni i łatwo ich polubić. Rozterki Łukasza przedstawiono
realistycznie i zarazem ciekawie, bez kiczowatego melodramatyzmu, zaś
umiejętnie napisane otwarte zakończenie zadowoli nawet najbardziej
wybrednych czytelników. Tekstowi należy się również duży plus za nowe
spojrzenie na kwestię tożsamości oraz uniknięcie popadania w schematy i
stereotypy.<br />
<br />
<br />
Podsumowując, antologię „Magnetyzm” bardzo ciężko jest
jednoznacznie ocenić. Dlatego każdy czytelnik powinien sam zdecydować,
czy dla opisanych powyżej opowiadań warto kupować książkę. Nim jednak
zakończę recenzję, muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Chociaż
starałam się tego nie akcentować, wszystkie teksty zawarte w zbiorze
opowiadają o relacjach homoseksualnych (a dokładniej męsko-męskich). Czy
ktoś poza mną zastanawia się, dlaczego autorkami są wyłącznie młode
dziewczęta?<br />
<br />
<b>Ocena:</b> <img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><br />
<br />
<br />
<a href="http://www.libertas.pl/recenzja_magnetyzm_antologia.html" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w miesięczniku LIBERTAS nr 57 - luty 2013, ISSN: 1689-6688</a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-31933113142266044502013-06-27T03:17:00.001-07:002013-06-27T03:20:10.501-07:00Marianna Anna Gibas – „Słońce za chmurami”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.libertas.pl/20121212501-Slonce_za_chmurami.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.libertas.pl/20121212501-Slonce_za_chmurami.jpg" width="224" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Rafał zdaje się być przeciętnym 38-latkiem.
Księgowy, właściciel nieco sfatygowanego, ale sprawnego samochodu,
mieszkaniec popeerelowskiego bloku, spokojny sąsiad, wreszcie szczęśliwy
małżonek z dziewięcioletnim stażem – ktoś taki mógłby mieszkać z nami
drzwi w drzwi. A jednak mężczyzna skrywa przed całym światem pewną
tajemnicę. Gdy jest sam, zdejmuje noszoną na co dzień maskę i… wchodzi
na strony internetowe dla gejów. Jak długo można bezkarnie prowadzić
podwójne życie? I czy Rafałowi starczy odwagi, aby wyznać kochankowi, że
ma żonę?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Największy problem z książką „Słońce za chmurami” polega
na tym, iż jest bardzo nierówna. Początkowe rozdziały nie prezentują
się najlepiej. Składają się głównie z niedorzecznie długich zdań. Dla
przykładu, po przeczytaniu jednego z nich nie byłam w stanie stwierdzić,
kto właściwie się skrzywił: mężczyzna, samochód czy pobliski blok. (O
licznych skrótach myślowych, w tym takim, z którego wynika, że laptop
był w gorszym humorze, już nie wspomnę.) Co więcej, nawet sama autorka
zdaje się nie być pewna, jakim stylem chce pisać. I tak oto w narracji
obok kolokwializmów takich jak „facet”, pojawiają się „gdyż” oraz
„wielce” (nierzadko w jednym zdaniu). Co się zaś tyczy wulgaryzmów… Cóż,
powiem tyle: stosując przekleństwa w literaturze, trzeba wykazać się
pewnym wyczuciem. I właśnie tego wyczucia momentami Gibas brakuje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nadużywane są również zaimki, jednak nie w „dramatycznym” stopniu. Na żadne kwiatki typu: <q>on
swoim palcem swojej dłoni</q> nie natrafimy, lecz, na przykład, dowiemy się, że mężczyzna
– będąc sam jeden w pomieszczeniu – poprawił swój, a nie cudzy, krawat.
Tymczasem główny bohater, bardziej niż prawdziwego człowieka, przypomina zbiór
stereotypów żywionych przez nastolatków. (Z całym szacunkiem, jeszcze nie
spotkałam takiego trzydziestoparolatka, który co kwadrans narzekałby, że jest
już stary, praktycznie jedną nogą w grobie). Znacznie lepiej wypada Mateusz –
druga co do ważności postać w powieści. Za dnia pracuje w studium tatuażu, nocą
gra w mało znanej kapeli rokowej, a co najważniejsze: ma dopiero 24 lata (nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie z tego powodu autorce łatwiej o nim
pisać). Sama akcja zanadto nie zaskakuje. Już w momencie, gdy Rafał i Mateusz zaczynają
ze sobą pisać na czacie, jest oczywiste, że internetowa znajomość przerodzi się
w coś poważniejszego, ale…</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
Wszystko
ulega znacznej poprawie po przeczytaniu mniej więcej jednej trzeciej
książki. Wprawdzie akcja nadal koncentruje się przede wszystkim na
jednym wątku, lecz teraz znacznie wybiega poza utarte schematy i nieraz
autentycznie zaskakuje. (Szczególnie udane jest zakończenie, którego z
oczywistych powodów nie zdradzę.) Z prostej powiastki o romansie,
„Słońce za chmurami” staje się głęboką opowieścią psychologiczną o lęku
przed zmianą i potrzebie wzięcia odpowiedzialności za własne życie.
Gibas niczego nie mówi wprost ani nie wykłada łopatą prawd objawionych,
pozwalając czytelnikowi samodzielnie wyciągać wnioski oraz oceniać
postępowanie bohaterów. A trzeba przyznać, ci nabierają głębi. Nawet
Rafał przestaje narzekać, ilu to on nie ma zmarszczek, a w zamian
zyskuje przekonywującą motywację. Na pewno nie można zaliczyć go do
typowych, walczących z losem postaci pozytywnych, których to ostatnimi
czasy pełno w literaturze. Jest zgorzkniałym człowiekiem, który całe
życie był konformistą niemającym odwagi walczyć o to, w co wierzy, a
teraz o swoje wybory obwinia wszystkich wokół siebie. W pewnym momencie
zarzuca własnemu bratu, że to przez niego jest nieszczęśliwy, bo ten
ułożył sobie życie. Na dodatek co i rusz wychodzi z Rafała hipokryta.
Niby zarzeka się, że kocha żonę jak siostrę, a jednak cieszy się na
wieść, że kobieta nie może mieć dzieci, których tak bardzo pragnie. To,
czy w ogóle jest zdolny kochać kogoś poza sobą, pozostaje kwestią
sporną.<br />
<br />
Również styl w dalszej części historii zmienia się na
lepsze. Autorka prezentuje lekkie, przyjemne w odbiorze pióro, które
sprawia, że książkę „pochłania się” w ciągu zaledwie kilku godzin. Muszę
jednak przyznać, że nadal zdarzają się pewne wpadki. Bohater ziewa nie
„rozdzierająco”, a „rozdarcie”, gdy tymczasem jedna z postaci kobiecych
ma włosy związane w „koka”, a nie w „kok”, zaś słowo „amok” zostaje
użyte jako synonim „transu”. Zdarzają się także takie literówki jak
„bokowisko” zamiast „blokowisko”, a raz natrafiłam na „nie” pisane
łącznie z czasownikiem. (Na szczęście był to jednorazowy incydent.) Poza
tym autorka najwyraźniej kiedyś usłyszała powiedzenie „skoczyć na
głęboką wodę”, ale nie zapamiętała go dokładnie, więc jej bohater co i
rusz boi się skoczyć, a to na „szeroką”, a to „otwartą” wodę.<br />
<br />
Podsumowując,
„Słońce za chmurami”, chociaż dalekie od doskonałości, stanowi pozycję
godną uwagi, choćby jedynie dlatego, że na jego kartach możemy
obserwować powolne rozwijanie się talentu. I choć Mariannę Annę Gibas
trudno jeszcze nazwać profesjonalną pisarką, warto zapamiętać jej
nazwisko. Bardzo możliwe, że jedna z jej przyszłych powieści bardzo nas
wszystkich zaskoczy. Szkoda, że autorka przed opublikowaniem „Słońca za
chmurami” nie uznała za stosowne poprawić pierwszych rozdziałów.<br />
<br />
Ocena: <img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><br />
<br />
<a href="http://www.libertas.pl/recenzja_slonce_za_chmurami_marianna_anna_gibas.html" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w miesięczniku LIBERTAS nr 56 - styczeń 2013, ISSN: 1689-6688 </a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-76873918587616012702013-06-27T02:57:00.001-07:002013-06-27T03:00:42.106-07:00Anna Gręda – „Angelus” <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.libertas.pl/20121113501-Angelus_%E2%80%93_Anna_Greda.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.libertas.pl/20121113501-Angelus_%E2%80%93_Anna_Greda.jpg" width="197" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><q>Wierzyłam we własne możliwości i zostałam pisarką</q> pisze na swoim blogu szesnastoletnia Ania Gręda. Niedawno do księgarni trafił <span class="title">Angelus</span> – jej najnowsza (już druga) powieść. Jedno trzeba przyznać, styl autorki robi wrażenie, ale czy pozytywne…</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od
trzech miesięcy siedemnastoletnia Anka nie może pogodzić się ze
śmiercią ojca. Coraz bardziej zamyka się w sobie, odsuwa się od rodziny i
przyjaciół, a nawet porzuca marzenia o karierze w branży muzycznej.
Tymczasem jej była przyjaciółka Monika ciężko przeżywa rozwód rodziców,
tym bardziej, że ojciec zamierza się wkrótce ponownie ożenić. Jakby tego
jeszcze było mało, nachodzi ją agresywny eks-chłopak nadużywający
alkoholu. Jednak wszystko ulega zmianie wraz z pojawieniem się dwóch
nowych uczniów, mrukliwego, zamkniętego w sobie Dymitra oraz zabójczo
przystojnego Pawła – oficjalnie syna bajecznie bogatego właściciela
wytwórni płytowej. Jaką tajemnicę skrywają chłopcy? Czy prześladujące
Ankę wizje to naprawdę wspomnienia z poprzedniego życia? Kim była
Mariszka Sokołow? I dlaczego ostatnio za Moniką ciągle lata kruk?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i><span class="title">Angelus</span></i>
ma wszystko to, co dobry romans paranormalny dla młodzieży posiadać
powinien: tajemnicę z przeszłości, nadprzyrodzone (koniecznie nieziemsko
piękne) istoty, silnie rozbudowany wątek miłosny (i to nawet podwójny),
bohaterów po przejściach, w miarę dobrze scharakteryzowanych, a
jednocześnie na tyle niewyrazistych, aby każdy mógł się z nimi
utożsamiać, silnie zamerykanizowaną szkołę z szafkami dla uczniów,
drużyną futbolową oraz cheerleaderkami, przekład piosenek Britney
Spears, mnóstwo niedokończonych wątków, w sam raz, żeby dopisać kilka
tomów kontynuacji, lekkie i przyjemne dialogi, odpowiednią dawkę humoru,
a nade wszystko ciekawy pomysł, który, chociaż wyraźnie inspirowany
innymi utworami, zawiera wiele oryginalnych elementów i ukazuje nowe
spojrzenie na kwestię upadłych aniołów oraz ich potomków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
Niestety,
wszystko to zostaje zepsute przez błędy stylistyczne. Już na pierwszej
stronie pojawiają się aż trzy, z których to wynika, że torba ozdobiona
była ludzkimi palcami, pasztet zrobiono z porcelanowego talerzyka, a…
Hm, bardzo mi przykro, lecz mimo najszczerszych chęci, nie potrafię
zrozumieć, co wynika ze zdania: „Z sypialni matki wymaszerowała
dodatkowo, przeciągając się sennie, Saba, podpalana suka owczarka z
nieco posrebrzaną sierścią.” Od razu muszę zaznaczyć, później jest
troszeczkę lepiej i nawet zdarzają się fragmenty stojące na znacznie
wyższym poziomie, jak choćby wyżej wspomniane błyskotliwe dialogi
(zwłaszcza ten o wszach i opryszczce) oraz niektóre opisy (np. lekcji o
Romantyzmie). Niestety, poza tymi niezbyt licznymi przypadkami powieść
aż roi się od potknięć i błędów w warsztacie literackim. Tak więc mamy:
powtórzenia (po prawdzie nie tak częste, jak po wieku autorki można by
się spodziewać), zdania pozornie poprawne, jednak zawierające zgrzyty
stylistyczne („Rapczewski wpatrywał się w nią ze zmrużonymi oczyma.”),
zdania z błędnie użytymi wyrazami, a nawet całymi zwrotami („W jej
głowie skumulował się przerażający czarny scenariusz.”, …„w jego
źrenicach dostrzegła błysk humoru.”), zdania ozdobione niezrozumiałymi
metaforami („Anka, rozglądając się dookoła, podeszła do okna i zamknęła
je szybko, drżąc pod lepkimi palcami zimnego powietrza.”), zdania
ekstatyczne („W nozdrza Moniki wślizgnął się zapach chłopaka, który
więził jej w płucach toksyczny haust powietrza.”), zdania bezsensowne
(„Sama w połowie rozpoczęła omijanie koleżanek szerokim łukiem.”) oraz
zdania, na widok których śmiech ogarnia („Jego materiał falował, leżąc
tuż obok okna.”, „Dotyk jego ust wywołał prąd, który poraził jej
kręgosłup”…)<br />
<br />
Autorka niewątpliwie ma talent, lecz czeka ją jeszcze
wiele lat nauki oraz ciężkiej pracy, zanim zasłuży na szersze uznanie.
Obecnie jej twórczość mogę polecić jedynie mniej wymagającym czytelnikom
oraz osobom, które do tego stopnia potrafią zatracić się w fabule, aby
zignorować całą resztę.<br />
<br /><b>Ocena: </b><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><br />
<br />
<br />
<a href="http://www.libertas.pl/recenzja_angelus_anna_greda.html" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w miesięczniku LIBERTAS nr 55 - grudzień 2012, ISSN: 1689-6688</a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-86839891789597154222013-06-27T02:26:00.001-07:002013-06-27T02:32:42.778-07:00Antologia – „Nieśmiertelni. Miłosne opowieści wampiryczne”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://img834.imageshack.us/img834/4538/104170niesmiertelni376.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://img834.imageshack.us/img834/4538/104170niesmiertelni376.jpg" width="202" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Wyborem tekstów do antologii „Nieśmiertelni.
Miłosne opowieści wampiryczne” zajęła się sama P.C. Cast. Jaki gust może
mieć wielokrotnie nagradzana autorka bestsellerowych powieści? Okazuje
się, że przeciętny. Jednak wciąż mogłoby być całkiem nieźle, gdyby nie
tłumacz, który najwyraźniej postanowił tomik zamordować.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Młoda
dziewczyna sięga po książkę. Czytając opis z tyłu okładki, zdaje się być
zadowolona. Zerka na tytuł. Jej twarz przybiera wyraz niesmaku
balansującego na granicy obrzydzenia. Pośpiesznie odkłada tom, jakby się
bała, że ktoś może ją z nim zobaczyć. Dlaczego? Ponieważ ze wszystkich
możliwych sposobów na przełożenie „Immortal: Love Stories with Bite”,
tłumacz wybrał ten, który momentalnie odstrasza trzy czwarte
potencjalnych czytelników.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Proszę mnie źle nie zrozumieć, wcale
nie zamierzam twierdzić, iż ten człowiek nie zna angielskiego. Wręcz
przeciwnie, z tego, co zauważyłam, z mową rodaków Szekspira radzi sobie
doskonale. Niestety, z językiem polskim jest już gorzej. Dla przykładu,
zdaje się być nieświadomy faktu posiadania przez niektóre słowa więcej
niż jednego znaczenia oraz skojarzeń – negatywnych lub pozytywnych –
które wywołują one w umyśle odbiorcy. Nie raz i nie dwa skutkuje to
zrujnowaniem nastroju, a czasami niezamierzonymi elementami komicznymi,
jak choćby w przypadku tytułu pierwszego opowiadania. Widząc słowa
„Nawiedzona miłość” trudno się nie uśmiechnąć. Tekst autorstwa Cynthii
Leitich Smith, wbrew temu, co sugeruje ów nieco niefortunny przekład,
nie jest zły, choć wybitnym również nazwać go nie można. Mieszkający w
podupadającym miasteczku chłopak postanawia otworzyć kino w budynku, w
którym ponoć straszy. Oczywiście okazuje się, że sprawa ma drugie dno
(bo jakżeby inaczej), a nawet i trzecie, jednak nie są to dna specjalnie
głębokie. Chociaż strona internetowa dla wampirów to koncepcja bardzo
interesująca, tajemnica z przeszłości nie jest szczególnie tajemnicza i
trudno jej nie odgadnąć.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pomimo wszystko „Nawiedzona…” to lektura
całkiem przyjemna, czego, niestety, nie można powiedzieć o następującym
po niej „Bursztynowym dymie” Kristin Cast. Amerykański styl literacki –
szczególnie ten stosowany w powieściach dla młodzieży – różni się trochę
od polskiego. Przy przekładzie trzeba bardzo uważać, aby nie brzmiał
zbyt nisko czy wręcz kolokwialnie. Niestety nasz tłumacz postanawia
tłumaczyć wszystko niemal słowo w słowo, co w tym konkretnym przypadku
daje efekt iście piorunujący, gdyż styl, którym posłużyła się młoda Cast
– nawet na standardy amerykańskie – z wysokością ma tyle wspólnego, co
dno Rowu Mariańskiego. Dialogi brzmią, jak wypowiadane przez kompletnych
chamów, w dodatku takich, którym alkohol dawno zżarł mózgi, zaś
narracja prezentuje się niewiele lepiej. (Najczęściej powtarzane słowo
to „no”.) Trzeba przyznać, pasuje to do postaci, a zwłaszcza głównej
bohaterki, dla której umalowanie się jest wielkim zagadnieniem
filozoficznym. Sama akcja również nie jest specjalnie odkrywcza.
Małolata poznaje wampira (zabójczo przystojny, nie pije krwi, słoneczko
też mu niestraszne), który przemienia ją w Mary Sue, po czym razem
ruszają w świat walczyć ze złem. Krótko mówiąc, tekst jakby żywcem
wzięty z bloga gimnazjalistki. Chociaż nie, blogi gimnazjalistek bywają
lepsze. Naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że „Bursztynowy…” do
antologii trafił tylko i wyłącznie dzięki matce autorki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Następne
trzy opowiadania niełatwo jest równie jednoznacznie ocenić, każde z
innych powodów. „Martwy tropiciel. Opowieść o wampirach z Morganville”,
jak już sam podtytuł wskazuje, jest częścią popularnej serii Rachel
Caine. Tym razem autorka wrzuca nas w sam środek skomplikowanych relacji
między Shanem, a jego ojcem Frankiem, co zdecydowanie nie ułatwia
lektury nowym czytelnikom. Poczucie zagubienia dodatkowo potęguje scena,
gdy za sprawą tłumacza główny bohater na chwilę zmienia płeć. Z kolei
osoby, które miały już szansę poznać nieumarłych mieszkańców
Morganville, raczej nie będą zachwycone licznymi streszczeniami wydarzeń
z poprzednich tomów. Szkoda, bo mroczna historia człowieka gotowego na
wszystko, aby tylko zemścić się za śmierć żony i córki mogłaby być
naprawdę dobra, gdyby Caine potraktowała ją bardziej jak samodzielny
tekst, a mniej jak reklamę reszty cyklu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Natomiast „Dobre maniery”
Tanith Lee wyglądają jakby pisały je trzy różne osoby, z których każda
posługiwała się innym stylem (czyżby tłumacz znów zaatakował?).
Chaotyczny, „poszatkowany”, a na dodatek przesycony wielokropkami
początek przechodzi w zabawny, na swój sposób nawet błyskotliwy środek,
który następnie zostaje zrujnowany płytkim, do bólu przesłodzonym
zakończeniem w stylu „ona spotkała jego, zakochali się w sobie bez
żadnego logicznego powodu i żyli długo i szczęśliwie”. Gdybym miała
oceniać jedynie rozwinięcie, „Dobre maniery” – co prawda głównie ze
względu na poczucie humoru, ale jednak – dostałyby całkiem niezłą notę.
Niestety, oceny nie można wystawiać na podstawie jednej trzeciej
opowiadania.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
Trudno jest mi również
wypowiedzieć się o „Świetle księżyca” Richelle Mead, ponieważ jest to
jeden z tych tekstów, które zapomina się pięć minut po przeczytaniu. Nie
wyróżnia się niczym ani pozytywnie, ani negatywnie. Ot, jeszcze jedna
historyjka o wybrańcu, który aby uratować świat, musi zebrać drużynę.
Autorka naprawdę mogła się bardziej postarać. Wykreowane przez nią
uniwersum (rządy wampirów, dzielnice nędzy dla ludzi, loterie, których
„zwycięzca” zostaje skonsumowany) zasługuje na coś lepszego. Jednakowoż
jestem pewna, iż tym, co jest, gimnazjalistki będą zachwycone (głównie
za sprawą uroczego wątku miłosnego).<br />
<br />
Całe szczęście nareszcie
dochodzimy do najlepszej części zbioru, czyli opowiadań wyłamujących się
ze kanonu popularnej pulpy o wampirach. Co prawda obrazów apokalipsy
oraz terroru krwiopijców widzieliśmy już wiele, lecz „Przemieniona”
autorstwa Nancy Holder znacznie odbiega od schematu. Tu, podobnie jak w
przypadku sławnych „Ptaków” Hitchcocka, mamy do czynienia z nagłym,
niezrozumiałym, wręcz niewytłumaczalnym atakiem. Wampiry pojawiają się
znikąd. Nie stawiają żadnych żądań, po prostu bez słowa zaczynają
rozszarpywać ludziom gardła. Czego chcą? Kto jest ich przywódcą?
Współpracują ze sobą? Są inteligentne czy bezrozumne? Dlaczego nie
działają telefony? Zaatakowano jedynie Nowy York? Stany Zjednoczone?
Świat? Pośrodku tego chaosu błąka się samotnie młodziutka Jilly.
Szesnastolatka stara się odszukać jedyną bliską jej osobę, która
(prawdopodobnie) pozostała jeszcze przy życiu – Eliego, ukochanego
chłopaka, a przy okazji geja. Na szczególną uwagę zasługuje nietypowy
sposób narracji. Zamiast budowania na siłę nastroju grozy mamy styl
przywodzący na myśl reportaż lub relację. Pozornie neutralny, dzięki
subtelnym zabiegom zdradza odczucia bohaterki, a także nabiera cech
lekkiej surrealistyczności. Efekt psuje nieco tłumacz (znowu). Tym razem
obok standardowej przesadnej kolokwializacji języka serwuje nam
zdecydowanie niepolską kolejność wyrazów w zdaniu. (Wielka szkoda, że
bez pisemnej zgody wydawcy nie można cytować choćby najmniejszych
fragmentów. Niektóre z tych dziwadeł nadawałyby się w sam raz do
wystawiania w obwoźnym cyrku.) Braki językowe przynajmniej częściowo
rekompensuje poczucie humoru autorki. Nienachalne,
sarkastyczno-ironiczne, trafnie komentuje świat oraz ludzi. Prawdziwe
apogeum osiąga w błyskotliwej, naprawdę zaskakującej puencie, która
powinna rozweselić nawet największego ponuraka. Tak, dla niej warto na
chwilę zapomnieć o tłumaczu.<br />
<br />
„Żarłoczne” Rachel Vincent powinien
poznać każdy miłośnik fantastyki, ponieważ mamy tu rzadką okazję
podziwiać jedne z istot, które zainspirowały Tolkiena do stworzenia
nowego, teraz już kanonicznego, obrazu elfa – wywodzące się z celtyckiej
mitologii leanan sídhe. Akcja opowiadania znacznie obiega od tego, do
czego przyzwyczaiły nas tzw. „romanse paranormalne” dla młodzieży.
Zamiast miłości od pierwszego wejrzenia, mamy fascynację drapieżnika
smakowitą ofiarą, a poruszane kwestie szczególnie mocno przemówią do
twórców i artystów, niekoniecznie związanych z muzyką. Pytania o to, jak
wiele można poświęcić dla sztuki oraz o cenę, którą trzeba zapłacić za
chwilę twórczego szału są uniwersalne dla każdego obdarzonego talentem
człowieka, od pisarza, poprzez baletnicę, po matematyka.<br />
<br />
Wieńcząca
antologię „Wolna. Opowieść z Wiecznej Nocy” Claudii Gray osiąga to, co
nie udało się „Martwemu tropicielowi”. Choć jest powiązana z cyklem
książkowym, posiada wartość również sama w sobie. Właściwie, gdyby nie
podtytuł, nigdy bym nie pomyślała, iż nie stanowi zamkniętej całości.
Fabuła stanowi przeciwieństwo tego, co zwykle widujemy w wampirycznych
opowieściach dla nastolatek: zamiast czasów współczesnych mamy
XIX-wieczny Nowy Orlean, wampirowi daleko do ideału ukochanego czy w
ogóle postaci pozytywnej, a heroina jest silną młodą osobą, która
podczas opowiadania dojrzewa, a na koniec bierze swój los we własne
ręce, nareszcie wiedząc, czego chce i jak to zdobyć. Krótko mówiąc, to
ciekawa, dobrze napisana feministyczna historia. Co prawda niewolnictwo
zostało sportretowane nieco naiwnie, a opisowi epoki zabrakło
wyrazistości (czasami świat przedstawiony przypomina zaledwie nieco
ucharakteryzowaną współczesność), jednak mamy do czynienia z krótkim
opowiadaniem, a nie powieścią historyczną, więc można to wybaczyć.<br />
<br />
Podsumowując,
poszczególne opowiadania prezentują się następująco:<br />
„Nawiedzona
miłość” 6/10,<br />
„Bursztynowy dym” 1/10,<br />
„Martwy tropiciel. Opowieść o
wampirach z Morganville” 5/10,<br />
„Dobre maniery” 3/10,<br />
„Świtało księżyca”
6/10,<br />
„Przemieniona” 8/10,<br />
„Żarłoczne” 8/10,<br />
„Wolna. Opowieści z
Wiecznej Nocy” 7/10.<br />
Średnia arytmetyczna wynosi dokładnie 5,5. Teraz
muszę zdecydować: zaokrąglić w górę czy w dół. Hmm, pomyślmy… Obniżam.
Za tłumacza.<b> </b><br />
<br />
<b>Ocena:</b> <img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<a href="http://www.libertas.pl/recenzja_niesmiertelni_milosne_opowiesci_wampiryczne.html" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w miesięczniku LIBERTAS nr 54 - listopad 2012, ISSN: 1689-6688</a></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="szpr" style="text-align: justify;">
<br /></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-63772159385508641222013-06-27T01:48:00.000-07:002013-06-27T01:50:00.062-07:00Agnieszka Tomaszewska – „Invocato. Księga I”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/108773_invocato-1_400.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/108773_invocato-1_400.jpg" width="215" /></a></div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
<i>Oryginalny pomysł, humor, cięte riposty, wyraziste postaci oraz ogromna
ilość akcji – to wszystko sprawia, że debiut Agnieszki Tomaszewskiej
jest pozycją godną uwagi. Gdyby tylko główna postać kobieca zechciała
być nieco mniej idealna, a całość bardziej spójna. </i></div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
Wszystko zaczyna się na cmentarzu. To właśnie
tu stary dozorca opowiada bohaterce o Mieście Samobójców – miejscu, do
którego trafiają wszyscy ci, który odebrali sobie życie. Od trzech
miesięcy, od dnia pogrzebu, dręczyło ją jedno pytanie: dlaczego?
Dlaczego to zrobił? Dlaczego założył sobie pętlę na szyję? Po
wysłuchaniu historii starca dochodzi do wniosku, że najlepiej będzie
zapytać osobiście. Jednak, ponieważ jest grzeczną dziewczynką, zamiast
zwyczajnie podciąć sobie żyły, pisze inwokację. Następnie budzi się na
dachu, pośrodku nieznanego miasta, a białowłosy mężczyzna przystawia jej
pistolet do głowy. Witamy w Mieście Samobójców – jednym z trzech z
astralnych Miast krążących nad światem żywych. Ulubione hobby
mieszkańców: strzelanie do demonów pożerających dusze. Ulubione hobby
demonów: nakłanianie śmiertelników do odebrania sobie życia. Prawdę
mówiąc, do lektury zabrałam się z dużym sceptycyzmem. Debiutancka
powieść młodej autorki, wydrukowana przez mało znane wydawnictwo – takie
połączenie zwykle nie wróży niczego dobrego. Okładka oraz zamieszczony
na niej opis również nie zachwycają. Zapowiadają ponure, raczej
ciężkostrawne dzieło przesycone mrokiem, krwią oraz nieudolnymi próbami
filozofowania. Jednak teraz z ulgą muszę stwierdzić, że akurat w tym
przypadku pozory mylą.</div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
„Invocato” to jedna z tych
nielicznych pozycji, w których można się zatracić bez reszty. Siada się
z zamiarem przeczytania zaledwie kilku stron, a potem… Potem jedyne, co
może człowieka oderwać od lektury to granat, a jeszcze lepiej dwa.
Dzieje się tak głównie za sprawą niezwykle wyrazistych postaci męskich.
Nie ma choćby dwóch podobnych, każda jest wyjątkowa i oryginalna, z
własną, niepowtarzalną historią oraz motywami. Nawet bohaterowie
drugoplanowi zapadają w pamięć i nie sposób ich ze sobą pomylić. Autorka
nieraz zaledwie jednym zdaniem potrafi tyle powiedzieć o człowieku, że
zaczyna się go traktować jak starego znajomego. Nie raz i nie dwa
zapomni się, że to jedynie wyobraźnia pisarki, a nie ludzie z krwi i
kości. Dlatego z trudem możemy usiedzieć na miejscu, kiedy nadchodzą
demony. Przez cały czas z zapartym tchem trzymamy za wszystkich kciuki,
płaczemy nad każdym poległym. Jednak, pomimo licznych scen walki
(notabene świetnie opisanych, bez zbędnych dłużyzn oraz przyprawiających
o mdłości szczegółów), nie przez cały czas jest tak ponuro. Właściwie
nad książką niemal co chwilę parska się śmiechem, głównie za sprawą
ciętych ripost, których mistrzynią okazuje się być główna bohaterka.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Humor,
akcja oraz gama interesujących postaci, wszystko ładnie wymieszane, w
odpowiednich proporcjach. Dla chłopców strzelanina, dla dziewczynek
wątek miłosny. Czy jest coś więcej, czego czytelnikom potrzeba do
szczęścia?</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Niestety, „Invocato” posiada nie tylko
same zalety. Jak to w dziełach debiutantów często bywa, występują tam
pewne zgrzyty językowe: zdania tak pokręcone, że nawet po trzykrotnym
przeczytaniu ciężko je zrozumieć, przydługie dialogi, w których nie
wiadomo, co kto mówi oraz powtórzenia (te na szczęście zdarzają się
jedynie na początku). Mimo wszystko kiksów tych nie jest aż tak wiele,
żeby mogły skutecznie popsuć przyjemność czytania. Zresztą, tak drobne
potknięcia należy początkującym autorom wybaczać. Problem tkwi w czym
innym, po pierwsze: w braku spójności. Akcja, owszem, jest w książce
przez cały czas, szybka i wciągająca. Jednak została do tego stopnia
pocięta na pojedyncze epizody, że momentami człowiek poważnie się
zastanawia, czy aby na pewno ma do czynienia z powieścią, a nie zbiorem
opowiadań. Drugą wielką wadą są postaci kobiece. W porównaniu z męskimi
wypadają raczej blado. Występują znacznie rzadziej, grają mniej istotne
role. Kiedy już się jakaś pojawi, często zostaje spłycona, na przykład
do stereotypowej niewiernej narzeczonej troszczącej się tylko o
pieniądze. Sama główna bohaterka – przez większość opowieści
przedstawiająca się jako Lilith Novak – pozostawia wiele do życzenia.
Albo raczej wręcz przeciwnie – to anioł, a nie kobieta! Inteligentna,
bystra, najlepsza uczennica, urodzona przywódczyni, gotowa do poświęceń,
niewinna, grzeczna, dobrze wychowana, a przy tym pyskata oraz obdarzona
ciętym językiem. Młoda, prawie dziecko jeszcze, a już z równą łatwością
wykańcza całe hordy demonów, co zajmuje się pracami domowymi. (Bo to
pierwsze, co robi każda prawdziwa kobieta po wprowadzeniu się do nowego
miejsca – sprząta!) Pod jej cudownym wpływem melina trójki
zatwardziałych kawalerów zaczyna lśnić, a oni sami wychodzą na prostą i
zrywają z hulaszczym trybem życia. Co więcej, panna Novak idzie na rękę
również autorce. Kiedy trzeba, jest silna, potrafi zadbać o swoje,
nieraz „dokopuje” znacznie silniejszym przeciwnikom. Ale jak przychodzi
co do czego, raptem zmienia się w bezwolną kukłę, co jak księżniczka w
wieży biernie czeka na swego księcia. A kandydatów na tego księcia jest
wielu, bo chociaż uroda Lilith jest tak ciekawa, że nadano dziewczynie
przezwisko „Bura”, raptem niemal wszyscy mężczyźni się w niej kochają (z
gejem włącznie). Na szczęście przez większość książki idealność
bohaterki nie rzuca w oczy aż tak bardzo. Denerwujące staje się dopiero w
dalszej, niemal końcowej części, kiedy to akcja przyśpiesza do tego
stopnia, że bohaterka dwukrotnie pluje krwią (za każdym razem z innej
przyczyny), zostaje dwukrotnie porwana (przez dwie, różne grupy ludzi)
oraz umiera (także dwukrotnie).</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Jednakże
„Invocato” jest całkiem udanym debiutem, nawet pomimo swych wad. A może
właśnie dzięki nim? Nietypowy pomysł, sceny walki, skomplikowane relacje
interpersonalne, głęboka psychika bohaterów – większa część powieści
jest raczej ambitna. Ambitna, czyli nie dla każdego. Tymczasem panna
Novak – słodka dziewczyna wzbudzająca w czytelniku mieszaninę podziwu
oraz współczucia – któraż nastolatka nie chciałaby się z nią
identyfikować? Dzięki niej dzieło ma szansę trafić również do odbiorcy
masowego. Czyżby był to efekt zamierzony? Czyżby autorce od początku
chodziło o przyciągnięcie uwagi jak największej ilości osób? A może
przesadna doskonałość bohaterki to po prostu efekt niedojrzałości
pisarki? Cóż, sądzę, że odpowiedź poznamy dopiero w następnych książkach
cyklu, ponieważ po przeczytaniu „Invocato” nie mogę się pozbyć
wrażenia, że to dopiero początek.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<b>Ocena: </b><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /> </div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<a href="http://www.blogger.com/null" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w Magazynie Kultury Popularnej „Esensja” nr 5 (CXVII), czerwiec 2012, ISSN 1641-3547 </a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-38611580054365194762013-06-27T01:27:00.001-07:002013-06-27T02:30:29.549-07:00Adrianna Wiśniewska – „Zefir. Opowiadania”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/94552_zefir-opowiadania_341.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://esensja.pl/obrazki/okladkiks/94552_zefir-opowiadania_341.jpg" width="218" /></a></div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
<i>Antologia „Zefir. Opowiadania” zawiera teksty wyłącznie jednej pisarki.
Nie byłoby w tym nic złego, gdyby autorka – Adrianna Wiśniewska – była
osobą chociaż odrobinę bardziej doświadczoną. Uwaga! Przedawkowanie
zawartego w książce ponuractwa może grozić chandrą, długotrwałą depresją
oraz myślami samobójczymi. </i></div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
„Zefir. Opowiadania” to – jak już sama nazwa
wskazuje – zbiór opowiadań. Co jednak z tym wszystkim ma wspólnego
zefir? Po przeczytaniu całego tomu nasuwają się różne określenia:
chandra, dekadentyzm, nihilizm, ale ciepły, wilgotny wiatr wiejący od
zachodu? Nie, zdecydowanie nie jest to najbliższe skojarzenie. Zefir,
nawet ten z greckiej mitologii, jest zwiastunem wiosny, tymczasem tutaj
mamy do czynienia raczej z październikiem lub listopadem – jednym z tych
szarych, deszczowych miesięcy, gdy podobni do ryb głębinowych ludzie
gnieżdżą się w blokach, a słońce woli udawać, że go nie ma. Wszystkie
zawarte w książce teksty przedstawiają pozbawiony nadziei świat
zmierzający ku nieuchronnej zagładzie. Żyjących w nim ludzi nie da się
już uratować, a nawet jeśli, to po co? Sami są sobie winni, zwyrodnialcy
jedni. A mimo to, pośród tej rozpaczy, ciemności, płaczu i zgrzytania
zębów autorka potrafi od czasu do czasu pokazać, że posiada poczucie
humoru. Dość mroczne i pokrętne, ale jednak poczucie humoru.</div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Jednym
z takich lżejszych opowiadań jest rozpoczynające zbiór „Królewiątko”.
Spokój strzyg, bagienników oraz innych demonów zostaje przerwany, kiedy
nad ich jezioro, przybywa uciekający przed pogonią królewicz. Rannemu
młodzianowi decyduje się pomóc dosyć niecodzienna para – gadający kot
Aleksander (doskonale wykreowana postać, warto przeczytać opowiadanie
choćby jedynie dla niego) oraz Marsylka – dziewczyna, która ma pewien
problem z życiem, a raczej z nieżyciem. I tak oto zaczynają się kłopoty.
Pomimo zastraszającej ilości wielokropków, tekst czyta się bardzo
szybko, wręcz błyskawicznie. Chociaż sprawy przybierają nieszczególnie
pomyślny obrót (zwłaszcza dla tytułowego królewiątka), mając cichą
nadzieję, że przygody bohaterów będą trwać wiecznie, czyta się dalej z
rosnącą satysfakcją oraz ekscytacją aż do zakończenia. O ile toto w
ogóle można nazwać zakończeniem. Proszę mi wybaczyć, ale scena jest
chaotyczna oraz wysoce niesatysfakcjonująca. W momencie kulminacyjnym
akcja zostaje po prostu urwana. Oczywiście zabieg taki nie jest niczym
złym, o ile zostanie zręcznie przeprowadzony. Z przykrością muszę
stwierdzić, że Wiśniewskiej się to nie udało. Fragment trzeba przeczytać
parę razy, aby w ogóle zrozumieć, co właściwie się wydarzyło, a zamiast
napięcia, mamy niedosyt, irytację oraz wrażenie, że historia tak
naprawdę wcale nie ma zakończenia.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Następne
opowiadanie „Wiedźma z Wrzosowego Uroczyska” kontynuuje historię losów
Marsylki i Aleksandra. I całe szczęście, bo to przynajmniej częściowo
zaciera nieprzyjemne wrażenie pozostałe po nieudanym zakończeniu. Szkoda
tylko, że tekst nie stoi na równym poziomie jak poprzedni. Autorka
zapewne próbowała nadać opowieści nastrój tajemniczości oraz
przepełnionego napięciem oczekiwania, lecz jedyne, co osiągnęła, to
chaos. Tragicznie nie jest, ale nie raz można się pogubić. Sama fabuła
również kuleje. Akcji mamy bardzo mało, najwyżej dwie, trzy króciutkie
scenki. Cała reszta to głównie odkrywanie przez główną bohaterkę swoich
nowych „supermocy” oraz rodzące się – niemal z powietrza – uczucie
pomiędzy nią, a księciem Mieszkiem. Sytuacji wcale nie polepsza fakt, że
wyjątkowo niepomyślny obrót wydarzeń sprawia wrażenie wymuszonego,
jakby autorka chciała koniecznie wszystkich unieszczęśliwić. Jednak
najgorsze jest to, że poprzednio tak wyraziste osobowości postaci
rozmywają się. Nawet Marsylka niemal zostaje sprowadzona do poziomu
bezpłciowej heroiny, w której zakochuje się każdy napotkany mężczyzna.
Te wszystkie elementy powodują, że „Wiedźma…” wygląda jak pisany
poniekąd na siłę epizod, którego jedyną funkcją jest łączyć za sobą dwie
części opowieści. Niestety, ciągu dalszego nie uświadczymy, ponieważ
reszta zawartych w książce opowiadań jest już niepowiązana z cyklem.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Tak
jak „Ostatni człowiek”, o którym trudno stwierdzić, o czym to właściwie
jest. Zaczyna się od przydługiego opisu wojny, który zamiast
informować, nudzi. W ogóle, całe opowiadanie w większości składa się nie
z akcji, a streszczeń wydarzeń minionych, przerywanych nachalnym, dla
czytelnika niemal zabójczym, moralizowaniem. A na zakończenie jest
koniec świata. Chyba. Nie jestem pewna, ponieważ w miarę trwania
opowieść traci resztki spójności. Nie zaprzeczę, pojawia się kilka
niezłych momentów, jak choćby klątwa zmieniająca ludzi w demony, lecz
całość jest tak zagmatwana, że nawet po kilkukrotnej lekturze ciężko
zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Następnie
mamy „Ogród Boga”, najlepszy tekst w zbiorze. Co prawda początek pozuje
na science fiction, jednak nie dajcie się zmylić. Poziom „naukowości”
ani razu nie wykracza poza zakres wiedzy dostępnej dla przeciętnego
licealisty, ewentualnie osoby potrafiącej korzystać z wyszukiwarki
internetowej. Na dokładkę, lada moment pojawiają się wiecznie młodzi
ludzie, diabeł, a nawet sam Bóg. I tak oto mamy fantasy. Zaczyna się
dosyć niewinnie. Ot, zwykły rejs turystyczny szlakiem Drogi Mlecznej.
Nic specjalnego. Jednak dwudziestego dnia lotu zaczynają dziać się
dziwne rzeczy. Statek traci łączność nie tylko z macierzystym portem,
lecz Ziemią w ogóle, a sterowanie oraz przyrządy nawigacyjne zaczynają
szwankować. Ani załoga, ani turyści nie podejrzewają tego, co ma
nadejść. Tym razem autorka prawie w ogóle nie moralizuje, a jednak tekst
jest głęboki oraz poruszający (rzekłabym nawet wstrząsający). Każdy
jest na swój sposób wyjątkowy, obdarzony w pełni ludzką osobowością. Nie
sposób ich nie polubić… niestety. Niestety, bo pisarka urządza
prawdziwą rzeźnię. Zakończenie – notabene genialne, bardzo zaskakujące
oraz kapkę tajemnicze – u nieco wrażliwszych osób może wywołać prawdziwą
traumę. Jedno jest pewne, „Ogród…” nie jest tekstem, który łatwo
ulatuje z pamięci.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Ostatnia opowieść – „Krew z
krwi”, posiada tylko jedną wadę: jest opowiadaniem. Gdybym spróbowała go
streścić, choćby pobieżnie, recenzja rozrosłaby się do rozmiarów wręcz
monstrualnych. Pomysłów, wątków, postaci, zwrotów akcji – tego
wszystkiego spokojnie starczyłoby na ponad trzystustronicową powieść,
albo i całą trylogię. Upchane w tak niewielkiej formie, zamiast
zachwycać i wciągać, przyprawiają o ból głowy. Cały czas coś się dzieje,
bohaterowie nieustannie wpadają z jednych kłopotów w drugie. Brak
spokojnych momentów, w których czytelnik mógłby złapać oddech. Zawrotne
tempo akcji sprawia, że aby wszystko zrozumieć nierzadko trzeba jeszcze
raz przeczytać dłuższy fragment, a czasami, nawet po kilkukrotnej
lekturze, niektóre ciągi zdarzeń wciąż zdają się być pozbawione logiki.
Jednak na największe współczucie zasługują główni bohaterowie. Biedacy,
tak są zalatani, że zupełnie nie mają czasu, aby zaprezentować swe
osobowości. O ile o dziewczynie-medium – Evu, da się jeszcze coś
powiedzieć, o tyle jej bracia zostali straszliwie pokrzywdzeni.
Jednowymiarowi, płytcy, mdli. Całkowicie pozbawieni jakichkolwiek
charakterystycznych cech, podczas czytania nieustanie zlewają się w
jedną postać. W sumie, nic w tym dziwnego. Główną rolą młodzieńców jest
podążanie za siostrą, działać samodzielnie mają okazję jedynie wtedy,
gdy Evu znika, wpada w tarapaty lub jest nieprzytomna. A, nie
zapominajmy jeszcze o zakończeniu. Chwali się autorce, że nie produkuje
tak modnych ostatnio przesłodzonych „happy endów”, ale doprawdy, w drugą
stronę też nie należy przesadzać. Całe szczęście, przynajmniej tym
razem nie następuje koniec świata, zaledwie kilka pomniejszych tragedii
oraz masakr.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
Cóż, to już koniec zbioru opowiadań,
teraz pozostaje jedynie podsumować całość. Korekta mogłaby być lepsza.
Parę razy pojawiają się błędy typu „l” zamiast „ł” oraz dziwaczne
odstępy, jakby ktoś przypadkiem wcisnął „enter”. Poza tym, nigdy nie
uwierzę, iż autorki żadną miarą nie dało się przekonać do rezygnacji
chociażby z kilku wielokropków. Jest ich tak wiele, aż ciężko czytać. W
niektórych momentach trzema kropkami kończy się niemal każde zdanie.
Jednak nie obwiniajmy o wszystko nieszczęsnych korektorów. Niektóre
potknięcia, takie jak brak spójności wydarzeń czy „płaskie” postaci
męskie, wynikają głównie z niedoświadczenia pisarki. Niedoświadczenia, z
którego – jak „Ogród Boga” dobitnie udowadnia – Wiśniewska bardzo
szybko wyrasta. Już teraz dysponuje sprawnością językową, o której wielu
początkujących twórców może jedynie pomarzyć. Przy tym nie boi się być
oryginalna. Zamiast bezmyślnie kopiować motywy ze „Zmierzchów”,
„Potterów” oraz „Tolkienów”, używa swojej własnej wyobraźni oraz naszej
rodzimej, jakże bogatej, słowiańskiej mitologii. Gdyby tylko nie
odznaczała się tak pesymistycznym sposobem postrzegania świata. Nawet
najlżejsze utwory znajdujące się w „Zefirze” mają posmak goryczy,
dlatego czytanie za jednym zamachem całego zbioru jest nie
najszczęśliwszym pomysłem. Ale mimo to, gdy Wiśniewska wyda nową
książkę, z chęcią po nią sięgnę. Może ktoś to odbierze jako przejaw
niepoprawnego optymizmu, lecz naprawdę wierzę, że autorka ma talent i
kiedyś stworzy dzieło, które nas wszystkich zaskoczy. Co się zaś tyczy
jej debiutanckiej antologii, warto do niej zajrzeć głównie z powodu
„Ogrodu Boga” oraz „Królewiątka”.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<b>Ocena: </b><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /> </div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<a href="http://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=14106" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w Magazynie Kultury Popularnej „Esensja” nr 4 (CXVI), maj 2012, ISSN 1641-3547 </a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6652016731530165244.post-6898843907944193562013-06-27T01:09:00.000-07:002013-06-27T02:29:37.038-07:00Katarzyna B. Stachowiak – „W kolorze krwi. Wieczna miłość”<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.esensja.pl/obrazki/okladkiks/141889_w-kolorze-krwi-wieczna-milosc_ebk_400.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://www.esensja.pl/obrazki/okladkiks/141889_w-kolorze-krwi-wieczna-milosc_ebk_400.jpg" width="200" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Oto stało się, Polska doczekała się własnego „Zmierzchu”. Niestety.
Tekst dosłownie woła o porządną korektę. Roi się w nim od błędów
interpunkcyjnych, powtórzeń oraz literówek. Co gorsza, kwestie językowe
to dopiero wierzchołek góry lodowej. Oto czym może zaowocować
przedwczesny debiut osoby posiadającej talent. Ku przestrodze.</i></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="text t-first" style="text-align: justify;">
Wiek XIX, Anglia. Po nagłej śmierci rodziców
młody szlachcic – Lucas Westmoore, postanawia wraz z siostrą Elizabeth
przenieść się na wieś. Posunięcie to, zamiast przynieść ulgę cierpiącej
dziewczynie, sprawia, iż ta czuje się osamotniona oraz nudzi się
śmiertelnie. Jednak wiejska rutyna zostaje przerwana, gdy nastoletnia
arystokratka „niechcący” podsłuchuje rozmowę służących. Tak oto panienka
Westmoore dowiaduje się o Bestii – tajemniczej istocie mordującej
okolicznych chłopów. Aby dowiedzieć się czegoś więcej, szlachcianka
terroryzuje służbę i każe zawieźć się do miejscowej zielarki zwanej
Wiedźmą. Rzeczona kobieta o krwiożerczym potworze mówi niewiele, za to
przepowiada bohaterce wielką miłość, silniejszą nawet od śmierci.
Niedługo potem Elizabeth spotyka Roderica… Co będzie dalej, nietrudno
się domyślić.<br />
<br />
Książka, a właściwie e-book,
Katarzyny B. Stachowiak jest znakiem nowych czasów. Czasów, gdy sztuka
przestaje być domeną elit. Czasów, w których każdy może wydać swoje
dzieło sam i to stosunkowo niewielkim kosztem. Czasów Internetu,
self-publishingu oraz książki elektronicznej. Tylko czy taki debiutancki
tekst, pisany przez autorkę kompletnie niedoświadczoną oraz nietknięty
okiem wydawcy, może dorównywać jakością pozycjom stojącym na
księgarnianych półkach? Niestety, lektura powieści „W kolorze krwi –
wieczna miłość” potwierdza sporą część moich obaw.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<br />
Tekst
aż woła o porządną korektę. Dosłownie roi się w nim od błędów
interpunkcyjnych. Przecinków brakuje nawet w miejscach najbardziej
oczywistych. Za to ilość wielokropków osiąga wielkość przyprawiającą o
zawrót głowy. Nieczęsto, ale jednak pojawiają się powtórzenia, a
literówki występują we wszystkich możliwych odmianach, od dyskretnych
(tu „ł” zabraknie, tam „e” zamiast „ę”) poczynając, poprzez całkiem
zabawne (jeden z bohaterów wypił „kieliszek szamana”), po wykrywalne
nawet dla zwykłego Worda („poszarpywanie”). Nie zabrakło także ogromnych
stad zaimków. I tak dowiadujemy się, że ona dotyka swoją ręką jego
dłoni, nawet gdy bohaterowie są kompletnie sami pośrodku pustkowia.
Jednak to nie wszystko, w książce pojawiają się również niedoskonałości
niezwiązane z poprawnością językową, których wykrywaniem zwykle zajmują
się redaktorzy w szanujących się wydawnictwach. Mianowicie autorka
irytująco często się powtarza. Zupełnie jakby zapominała, iż podała dane
informacje ledwie kilka stron wcześniej bądź też posądzała czytelników o
zaawansowaną sklerozę. Następnie mamy błędną stylizację językową (jakoś
ciężko mi sobie wyobrazić, aby dziewiętnastowieczni dżentelmeni używali
takich słów jak „wkurzyć” czy „super”) oraz niekonsekwencję. Na
przykład pozujący na wszechwiedzącego narrator stwierdza, że Elizabeth
jest rozważną młodą kobietą gotową stanowić o własnym losie, gdy ta
ledwie kilka akapitów wcześniej zachowuje się jak nieodpowiedzialny,
rozwydrzony bachor, którego należałoby przełożyć przez kolano i
porządnie sprać.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<br />
Bardzo chciałabym, aby był to
już koniec listy wad, lecz, niestety, nie można zapomnieć o sprawach
niezwiązanych z korektą. „W kolorze krwi – wieczna miłość” nie zalicza
się do dzieł wielowątkowych. Wszystko kręci się wokół uczucia Elizabeth i
Roderica. Reszta to tylko przeszkody, które musi ono pokonać, co
oczywiście – dzięki ogromnej mocy prawdziwej miłości – się udaje
(aczkolwiek nie zawsze bez ofiar.) Kiedy już na horyzoncie zamigocze coś
przypominającego wątek poboczny, to albo zaraz się kończy, albo dołącza
do wątku głównego, albo zostaje zapomniane i przemilczane. Ledwie akcja
zacznie nabierać tempa, zaraz zostaje brutalnie przerwana
niemiłosiernie długimi dialogami bohaterów, składającymi się głównie z
wyświechtanych frazesów o miłości oraz patetycznych zapewnień o potędze
prawdziwego uczucia. Nawet zakończenie, w założeniu dramatyczne oraz
wzruszające, zostało koszmarnie przegadane. Niezwykle irytuje również
niemal całkowity brak opisów wnętrz. Gdzieś w Anglii mamy jakiś pokój w
jakimś dworze w jakiejś wsi, ewentualnie w jakiejś dzielnicy Londynu.
Sytuacja wcale się nie poprawia, kiedy akcja przenosi się do Ameryki
Północnej. Niby pada nazwa (wymyślonego przez autorkę) miasta –
Elizabeth Town, jednak poza nią nie ma żadnych danych, dzięki którym
dałoby się choćby w przybliżeniu ustalić położenie danej miejscowości.
Nawet włosy Lucasa i wierzba płacząca (notabene pojawiająca się może ze
dwa razy) doczekały się dokładniejszego opisu niż wszystkie
pomieszczenia, budynki oraz miasta razem wzięte.</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<br />
Wreszcie
należy przejść do zarzutu koronnego: braku oryginalności. „W kolorze
krwi – wieczna miłość” autorka serwuje nam obdarzone nadludzkimi mocami,
niezwykle piękne wampiry, którym słoneczko nie szkodzi, a także
zmiennokształtnych pochodzenia indiańskiego, mających za zadanie bronić
ludzkości przed krwiopijcami. Na dokładkę przywódca tych drugich (o
dziwo) zakochuje się w Elizabeth. Skojarzenie ze „Zmierzchem” Stephenie
Meyer nasuwa się samo. Nie twierdzę tutaj wcale, że dzieło Katarzyny B.
Stachowiak jest plagiatem czy też kopią z zaledwie kilkoma poprawkami
kosmetycznymi. Autorka wprowadziła wiele naprawdę ciekawych pomysłów,
demonstrując przy tym ogromną wiedzę z zakresu kulturoznawstwa.
Niestety, osadziła to wszystko na oklepanym szkielecie. Tak oto powstał
jeszcze jeden ckliwy harlequin z wampirem. Szkoda, bardzo szkoda,
ponieważ pomimo swych licznych wad książka okazała się wielce
wciągająca. Czytałam ją jak zahipnotyzowana, jednym tchem. Dosłownie nie
mogłam się oderwać! Katarzyna B. Stachowiak niezaprzeczalnie posiada
talent – potrafi rzucić urok na czytelnika, wciągnąć go do swojego
świata oraz sprawić, że przestanie dostrzegać niedoskonałości. Te
wszystkie błędy, nielogiczności oraz wiejące nudą dialogi wciąż tam są,
jednak jakoś ich się nie zauważa. Po prostu omija się co bardziej
patetyczne momenty i czyta dalej. Może wybitne dzieło literatury to nie
jest, a jednak daje wszystko, czego dziś oczekuje się od książek:
odprężenie, rozrywkę oraz przekonanie, że tak zwana prawdziwa miłość
istnieje. Dlatego pozycję „W kolorze krwi – wieczna miłość” polecam
głównie czytelnikom mniej wymagającym, lubujących się w „Zmierzchu” oraz
tanich harlequinach sprzedawanych w kioskach. Jeśli masz alergię na
wampiry, a samo słowo „romans” powoduje, iż uciekasz na drzewo, lepiej
sobie daruj. Chyba że jesteś masochistą. W takim razie proszę, śmiało.<b> </b><br />
<br />
<b>Ocena: </b><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star:" data-embed-id="450" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_full.gif" title="Star!" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /><img alt=":star-empty:" data-embed-id="451" data-embed-type="emoticon" height="16" src="http://e.deviantart.net/emoticons/s/star_empty.gif" title="No Star" width="17" /></div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<br />
<br /></div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
</div>
<div class="text" style="text-align: justify;">
<a href="http://www.esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=13262" target="_blank">Recenzja oryginalnie opublikowana w Magazynie Kultury Popularnej „Esensja” nr 1 (CXIII), styczeń-luty 2012, ISSN 1641-3547 </a></div>
Unknownnoreply@blogger.com0