czwartek, 27 czerwca 2013

Agnieszka Tomaszewska – „Invocato. Księga I”

Oryginalny pomysł, humor, cięte riposty, wyraziste postaci oraz ogromna ilość akcji – to wszystko sprawia, że debiut Agnieszki Tomaszewskiej jest pozycją godną uwagi. Gdyby tylko główna postać kobieca zechciała być nieco mniej idealna, a całość bardziej spójna.
 
Wszystko zaczyna się na cmentarzu. To właśnie tu stary dozorca opowiada bohaterce o Mieście Samobójców – miejscu, do którego trafiają wszyscy ci, który odebrali sobie życie. Od trzech miesięcy, od dnia pogrzebu, dręczyło ją jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego to zrobił? Dlaczego założył sobie pętlę na szyję? Po wysłuchaniu historii starca dochodzi do wniosku, że najlepiej będzie zapytać osobiście. Jednak, ponieważ jest grzeczną dziewczynką, zamiast zwyczajnie podciąć sobie żyły, pisze inwokację. Następnie budzi się na dachu, pośrodku nieznanego miasta, a białowłosy mężczyzna przystawia jej pistolet do głowy. Witamy w Mieście Samobójców – jednym z trzech z astralnych Miast krążących nad światem żywych. Ulubione hobby mieszkańców: strzelanie do demonów pożerających dusze. Ulubione hobby demonów: nakłanianie śmiertelników do odebrania sobie życia. Prawdę mówiąc, do lektury zabrałam się z dużym sceptycyzmem. Debiutancka powieść młodej autorki, wydrukowana przez mało znane wydawnictwo – takie połączenie zwykle nie wróży niczego dobrego. Okładka oraz zamieszczony na niej opis również nie zachwycają. Zapowiadają ponure, raczej ciężkostrawne dzieło przesycone mrokiem, krwią oraz nieudolnymi próbami filozofowania. Jednak teraz z ulgą muszę stwierdzić, że akurat w tym przypadku pozory mylą.
 
„Invocato” to jedna z tych nielicznych pozycji, w których można się zatracić bez reszty. Siada się z zamiarem przeczytania zaledwie kilku stron, a potem… Potem jedyne, co może człowieka oderwać od lektury to granat, a jeszcze lepiej dwa. Dzieje się tak głównie za sprawą niezwykle wyrazistych postaci męskich. Nie ma choćby dwóch podobnych, każda jest wyjątkowa i oryginalna, z własną, niepowtarzalną historią oraz motywami. Nawet bohaterowie drugoplanowi zapadają w pamięć i nie sposób ich ze sobą pomylić. Autorka nieraz zaledwie jednym zdaniem potrafi tyle powiedzieć o człowieku, że zaczyna się go traktować jak starego znajomego. Nie raz i nie dwa zapomni się, że to jedynie wyobraźnia pisarki, a nie ludzie z krwi i kości. Dlatego z trudem możemy usiedzieć na miejscu, kiedy nadchodzą demony. Przez cały czas z zapartym tchem trzymamy za wszystkich kciuki, płaczemy nad każdym poległym. Jednak, pomimo licznych scen walki (notabene świetnie opisanych, bez zbędnych dłużyzn oraz przyprawiających o mdłości szczegółów), nie przez cały czas jest tak ponuro. Właściwie nad książką niemal co chwilę parska się śmiechem, głównie za sprawą ciętych ripost, których mistrzynią okazuje się być główna bohaterka.
 
Humor, akcja oraz gama interesujących postaci, wszystko ładnie wymieszane, w odpowiednich proporcjach. Dla chłopców strzelanina, dla dziewczynek wątek miłosny. Czy jest coś więcej, czego czytelnikom potrzeba do szczęścia?
 
Niestety, „Invocato” posiada nie tylko same zalety. Jak to w dziełach debiutantów często bywa, występują tam pewne zgrzyty językowe: zdania tak pokręcone, że nawet po trzykrotnym przeczytaniu ciężko je zrozumieć, przydługie dialogi, w których nie wiadomo, co kto mówi oraz powtórzenia (te na szczęście zdarzają się jedynie na początku). Mimo wszystko kiksów tych nie jest aż tak wiele, żeby mogły skutecznie popsuć przyjemność czytania. Zresztą, tak drobne potknięcia należy początkującym autorom wybaczać. Problem tkwi w czym innym, po pierwsze: w braku spójności. Akcja, owszem, jest w książce przez cały czas, szybka i wciągająca. Jednak została do tego stopnia pocięta na pojedyncze epizody, że momentami człowiek poważnie się zastanawia, czy aby na pewno ma do czynienia z powieścią, a nie zbiorem opowiadań. Drugą wielką wadą są postaci kobiece. W porównaniu z męskimi wypadają raczej blado. Występują znacznie rzadziej, grają mniej istotne role. Kiedy już się jakaś pojawi, często zostaje spłycona, na przykład do stereotypowej niewiernej narzeczonej troszczącej się tylko o pieniądze. Sama główna bohaterka – przez większość opowieści przedstawiająca się jako Lilith Novak – pozostawia wiele do życzenia. Albo raczej wręcz przeciwnie – to anioł, a nie kobieta! Inteligentna, bystra, najlepsza uczennica, urodzona przywódczyni, gotowa do poświęceń, niewinna, grzeczna, dobrze wychowana, a przy tym pyskata oraz obdarzona ciętym językiem. Młoda, prawie dziecko jeszcze, a już z równą łatwością wykańcza całe hordy demonów, co zajmuje się pracami domowymi. (Bo to pierwsze, co robi każda prawdziwa kobieta po wprowadzeniu się do nowego miejsca – sprząta!) Pod jej cudownym wpływem melina trójki zatwardziałych kawalerów zaczyna lśnić, a oni sami wychodzą na prostą i zrywają z hulaszczym trybem życia. Co więcej, panna Novak idzie na rękę również autorce. Kiedy trzeba, jest silna, potrafi zadbać o swoje, nieraz „dokopuje” znacznie silniejszym przeciwnikom. Ale jak przychodzi co do czego, raptem zmienia się w bezwolną kukłę, co jak księżniczka w wieży biernie czeka na swego księcia. A kandydatów na tego księcia jest wielu, bo chociaż uroda Lilith jest tak ciekawa, że nadano dziewczynie przezwisko „Bura”, raptem niemal wszyscy mężczyźni się w niej kochają (z gejem włącznie). Na szczęście przez większość książki idealność bohaterki nie rzuca w oczy aż tak bardzo. Denerwujące staje się dopiero w dalszej, niemal końcowej części, kiedy to akcja przyśpiesza do tego stopnia, że bohaterka dwukrotnie pluje krwią (za każdym razem z innej przyczyny), zostaje dwukrotnie porwana (przez dwie, różne grupy ludzi) oraz umiera (także dwukrotnie).
 
Jednakże „Invocato” jest całkiem udanym debiutem, nawet pomimo swych wad. A może właśnie dzięki nim? Nietypowy pomysł, sceny walki, skomplikowane relacje interpersonalne, głęboka psychika bohaterów – większa część powieści jest raczej ambitna. Ambitna, czyli nie dla każdego. Tymczasem panna Novak – słodka dziewczyna wzbudzająca w czytelniku mieszaninę podziwu oraz współczucia – któraż nastolatka nie chciałaby się z nią identyfikować? Dzięki niej dzieło ma szansę trafić również do odbiorcy masowego. Czyżby był to efekt zamierzony? Czyżby autorce od początku chodziło o przyciągnięcie uwagi jak największej ilości osób? A może przesadna doskonałość bohaterki to po prostu efekt niedojrzałości pisarki? Cóż, sądzę, że odpowiedź poznamy dopiero w następnych książkach cyklu, ponieważ po przeczytaniu „Invocato” nie mogę się pozbyć wrażenia, że to dopiero początek.
 
Ocena: :star::star::star::star::star::star::star-empty::star-empty::star-empty::star-empty: 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz