Oryginalny pomysł, humor, cięte riposty, wyraziste postaci oraz ogromna
ilość akcji – to wszystko sprawia, że debiut Agnieszki Tomaszewskiej
jest pozycją godną uwagi. Gdyby tylko główna postać kobieca zechciała
być nieco mniej idealna, a całość bardziej spójna.
Wszystko zaczyna się na cmentarzu. To właśnie
tu stary dozorca opowiada bohaterce o Mieście Samobójców – miejscu, do
którego trafiają wszyscy ci, który odebrali sobie życie. Od trzech
miesięcy, od dnia pogrzebu, dręczyło ją jedno pytanie: dlaczego?
Dlaczego to zrobił? Dlaczego założył sobie pętlę na szyję? Po
wysłuchaniu historii starca dochodzi do wniosku, że najlepiej będzie
zapytać osobiście. Jednak, ponieważ jest grzeczną dziewczynką, zamiast
zwyczajnie podciąć sobie żyły, pisze inwokację. Następnie budzi się na
dachu, pośrodku nieznanego miasta, a białowłosy mężczyzna przystawia jej
pistolet do głowy. Witamy w Mieście Samobójców – jednym z trzech z
astralnych Miast krążących nad światem żywych. Ulubione hobby
mieszkańców: strzelanie do demonów pożerających dusze. Ulubione hobby
demonów: nakłanianie śmiertelników do odebrania sobie życia. Prawdę
mówiąc, do lektury zabrałam się z dużym sceptycyzmem. Debiutancka
powieść młodej autorki, wydrukowana przez mało znane wydawnictwo – takie
połączenie zwykle nie wróży niczego dobrego. Okładka oraz zamieszczony
na niej opis również nie zachwycają. Zapowiadają ponure, raczej
ciężkostrawne dzieło przesycone mrokiem, krwią oraz nieudolnymi próbami
filozofowania. Jednak teraz z ulgą muszę stwierdzić, że akurat w tym
przypadku pozory mylą.
„Invocato” to jedna z tych
nielicznych pozycji, w których można się zatracić bez reszty. Siada się
z zamiarem przeczytania zaledwie kilku stron, a potem… Potem jedyne, co
może człowieka oderwać od lektury to granat, a jeszcze lepiej dwa.
Dzieje się tak głównie za sprawą niezwykle wyrazistych postaci męskich.
Nie ma choćby dwóch podobnych, każda jest wyjątkowa i oryginalna, z
własną, niepowtarzalną historią oraz motywami. Nawet bohaterowie
drugoplanowi zapadają w pamięć i nie sposób ich ze sobą pomylić. Autorka
nieraz zaledwie jednym zdaniem potrafi tyle powiedzieć o człowieku, że
zaczyna się go traktować jak starego znajomego. Nie raz i nie dwa
zapomni się, że to jedynie wyobraźnia pisarki, a nie ludzie z krwi i
kości. Dlatego z trudem możemy usiedzieć na miejscu, kiedy nadchodzą
demony. Przez cały czas z zapartym tchem trzymamy za wszystkich kciuki,
płaczemy nad każdym poległym. Jednak, pomimo licznych scen walki
(notabene świetnie opisanych, bez zbędnych dłużyzn oraz przyprawiających
o mdłości szczegółów), nie przez cały czas jest tak ponuro. Właściwie
nad książką niemal co chwilę parska się śmiechem, głównie za sprawą
ciętych ripost, których mistrzynią okazuje się być główna bohaterka.
Humor,
akcja oraz gama interesujących postaci, wszystko ładnie wymieszane, w
odpowiednich proporcjach. Dla chłopców strzelanina, dla dziewczynek
wątek miłosny. Czy jest coś więcej, czego czytelnikom potrzeba do
szczęścia?
Niestety, „Invocato” posiada nie tylko
same zalety. Jak to w dziełach debiutantów często bywa, występują tam
pewne zgrzyty językowe: zdania tak pokręcone, że nawet po trzykrotnym
przeczytaniu ciężko je zrozumieć, przydługie dialogi, w których nie
wiadomo, co kto mówi oraz powtórzenia (te na szczęście zdarzają się
jedynie na początku). Mimo wszystko kiksów tych nie jest aż tak wiele,
żeby mogły skutecznie popsuć przyjemność czytania. Zresztą, tak drobne
potknięcia należy początkującym autorom wybaczać. Problem tkwi w czym
innym, po pierwsze: w braku spójności. Akcja, owszem, jest w książce
przez cały czas, szybka i wciągająca. Jednak została do tego stopnia
pocięta na pojedyncze epizody, że momentami człowiek poważnie się
zastanawia, czy aby na pewno ma do czynienia z powieścią, a nie zbiorem
opowiadań. Drugą wielką wadą są postaci kobiece. W porównaniu z męskimi
wypadają raczej blado. Występują znacznie rzadziej, grają mniej istotne
role. Kiedy już się jakaś pojawi, często zostaje spłycona, na przykład
do stereotypowej niewiernej narzeczonej troszczącej się tylko o
pieniądze. Sama główna bohaterka – przez większość opowieści
przedstawiająca się jako Lilith Novak – pozostawia wiele do życzenia.
Albo raczej wręcz przeciwnie – to anioł, a nie kobieta! Inteligentna,
bystra, najlepsza uczennica, urodzona przywódczyni, gotowa do poświęceń,
niewinna, grzeczna, dobrze wychowana, a przy tym pyskata oraz obdarzona
ciętym językiem. Młoda, prawie dziecko jeszcze, a już z równą łatwością
wykańcza całe hordy demonów, co zajmuje się pracami domowymi. (Bo to
pierwsze, co robi każda prawdziwa kobieta po wprowadzeniu się do nowego
miejsca – sprząta!) Pod jej cudownym wpływem melina trójki
zatwardziałych kawalerów zaczyna lśnić, a oni sami wychodzą na prostą i
zrywają z hulaszczym trybem życia. Co więcej, panna Novak idzie na rękę
również autorce. Kiedy trzeba, jest silna, potrafi zadbać o swoje,
nieraz „dokopuje” znacznie silniejszym przeciwnikom. Ale jak przychodzi
co do czego, raptem zmienia się w bezwolną kukłę, co jak księżniczka w
wieży biernie czeka na swego księcia. A kandydatów na tego księcia jest
wielu, bo chociaż uroda Lilith jest tak ciekawa, że nadano dziewczynie
przezwisko „Bura”, raptem niemal wszyscy mężczyźni się w niej kochają (z
gejem włącznie). Na szczęście przez większość książki idealność
bohaterki nie rzuca w oczy aż tak bardzo. Denerwujące staje się dopiero w
dalszej, niemal końcowej części, kiedy to akcja przyśpiesza do tego
stopnia, że bohaterka dwukrotnie pluje krwią (za każdym razem z innej
przyczyny), zostaje dwukrotnie porwana (przez dwie, różne grupy ludzi)
oraz umiera (także dwukrotnie).
Jednakże
„Invocato” jest całkiem udanym debiutem, nawet pomimo swych wad. A może
właśnie dzięki nim? Nietypowy pomysł, sceny walki, skomplikowane relacje
interpersonalne, głęboka psychika bohaterów – większa część powieści
jest raczej ambitna. Ambitna, czyli nie dla każdego. Tymczasem panna
Novak – słodka dziewczyna wzbudzająca w czytelniku mieszaninę podziwu
oraz współczucia – któraż nastolatka nie chciałaby się z nią
identyfikować? Dzięki niej dzieło ma szansę trafić również do odbiorcy
masowego. Czyżby był to efekt zamierzony? Czyżby autorce od początku
chodziło o przyciągnięcie uwagi jak największej ilości osób? A może
przesadna doskonałość bohaterki to po prostu efekt niedojrzałości
pisarki? Cóż, sądzę, że odpowiedź poznamy dopiero w następnych książkach
cyklu, ponieważ po przeczytaniu „Invocato” nie mogę się pozbyć
wrażenia, że to dopiero początek.
Ocena:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz