Ludzie miewają różne dziwaczne hobby. Jedni kolekcjonują lewe
skarpetki, drudzy konstruują w piwnicy bomby atomowe, a jeszcze inni zajmują się
polityką. Ja dla przykładu lubuję się w rozpoczynaniu czytania cyklów
literackich od środkowych tomów. Właśnie z tego powodu z radością sięgnęłam po Czas drapieżników, drugi tom
serii Time Riders.
Szczerze mówiąc, podejrzewam, że autor książki przewidział istnienie takich dziwaków jak ja i kontynuację
Jeźdźców w Czasie pisał specjalnie z myślą
o nas. Osoby, które miały do czynienia z pierwszym tomem pewnie nie raz i nie
dwa ziewną sobie, po raz kolejny czytając o tym, jak to Liam cierpiał po śmierci Boba, oczywiście
z pełnym wyjaśnieniem,
kim/czym był/jest Bob (użycie ukośników staje się zasadne po przeczytaniu Czasu drapieżników). Za to ja przez cały
czas miałam wrażenie, że nic nie przegapiłam i mogłam w pełni cieszyć się opowiadaną
historią. Uczucie zagubienia wywołały u mnie tylko dwie drobne sprawy.
Po pierwsze, dlaczego na okładce zachowano angielską nazwę Time Riders, skoro przez resztę książki bohaterowie mówią o sobie zwyczajnie,
po polsku: jeźdźcy
czasu albo jeźdźcy w czasie (o ile to
ostatnie jest po polsku).
Po drugie, co sobie myślał geniusz, który pieczę nad kontinuum
czasoprzestrzennym powierzył
grupce dzieciaków, z których najmłodszy
ma niecałe dziesięć (Sal), a najstarszy
osiemnaście lat (Maddy).
Zrozumiałabym jeszcze, gdyby ci
młodzi ludzie posiadali gruntowne przeszkolenie, ale gdzie tam! Przez całą książkę wykazują szereg
luk w wykształceniu (moją ulubioną była niewiedza na temat symboliki
oznaczenia XY i XX).
Co się zaś tyczy samej akcji… Cóż, biorąc pod uwagę, z jakimi
fachowcami mamy do czynienia, nie dziwota, że podczas misji zwiadowczej coś
idzie nie tak (nie powiem co, żeby nie psuć niespodzianki) i teoretycznie
proste zadanie zmienia się w rozpaczliwą walkę o przetrwanie. Pozostałe w bazie
Sal i Maddy, a także
Liam (obecnie tkwiący w prehistorii, pośrodku stada wygłodniałych gadów)
próbują wszystko naprawić, jednak nie kończy się to za dobrze. Teraz gra toczy
się już nie tylko o życie Liama, ale o istnienie całej ludzkości.
Rany, z takimi strażnikami czasu, kto
potrzebuje terrorystów temporalnych?
A tak na poważnie, Czas
drapieżców nie jest złą książką. Powiedziałabym nawet, że jest całkiem
dobry... jak na książkę
dla młodzieży. Autor zna się na swoim rzemiośle; tworzy ciekawe światy,
umiejętnie buduje napięcie.
Zwroty akcji potrafią być naprawdę zaskakujące, a wiele spośród zastosowanych
rozwiązań błyszczy oryginalnością. Jednak zdecydowanie największy szacunek
budzi wielopoziomowa intryga. Za każdym razem, gdy wydaje się, że już
dotarliśmy do drugiego dna, okazuje się, że kryje się za nim trzecie, a dalej
jeszcze czwarte i piąte, i szóste...
Moim głównym i jedynym problemem z tą książką są – jak już pewnie
zdążyliście się domyślić – bohaterowie. Miałam ogromne problemy z tym, aby się
w nich „wczuć”. Trudność ta może wynikać z tego, że Czas drapieżników jest pozycją przeznaczoną dla nastoletnich
czytelników. Wszystkie postaci, nawet te starsze, są konsekwentnie
kreowane w taki sposób, aby
były atrakcyjne dla gimnazjalistów, co może irytować starszych odbiorców.
Co więcej… Ujmijmy to tak: ciężko mi darzyć sympatią kogoś, kto sztucznie
przyśpiesza wzrost genetycznie modyfikowanego LUDZKIEGO embrionu, programuje go
jak maszynę, a następnie używa jako żywej tarczy i mięsa armatniego. Niewiele
pomaga tłumaczenie, że „Przecież to nawet nie człowiek… to
tylko… klon”.
Ocena:
Recenzja książki Czas drapieżników napisana dla serwisu bestsellery.NET
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz